Bike Maraton w Głuszycy, czyli pecha ciąg dalszy
I oto dnia 8 czerwca, roku pańskiego 2013 odbył się kolejny start z serii Bike Maraton. Jak było? Co się działo? Tym razem niewiele będzie samego tekstu, a więcej zdjęć. Dlaczego? A tego już, moi drodzy, dowiedzie się po dalszej lekturze wpisu ;)
Mimo deszczowej pogody w tygodniu poprzedzającym start w III. edycji Bike Maraton i niezbyt zachęcających prognoz pogody na sobotę, Głuszyca przywitała kolarzy ciepłą, słoneczną pogodą. Na starcie pojawiło się ok. 800 kolarzy i nie mogło także zabraknąć tam mnie. Miałem tego dnia przejść egzamin z pierwszego w tym roku typowego etapu górskiego. Na dystansie mini - ok. 30 km przewyższenia wyniosły 700 m. Dla zawodowców nie jest to może zbyt dużo, ale dla pracujących amatorów jak znalazł.
Warto tutaj wspomnieć co nieco o samej Głuszycy położonej w Obniżeniu Górnej Bystrzycy na wysokości od 420 do 936 m n.p.m., która słynie z cudownych i malowniczych górskich panoram, tras MTB o podziemnych obiektów. Szczyt dominującej nad okolicą Wielkiej Sowy (1015 m n.p.m.) przeciętnie można osiągnąć w około półtorej godziny. Więcej o samym mieście i jego okolicach poczytacie na gminnej stronie: http://gluszyca.pl/. I, nie powiem, widoki na trasie naprawdę robiły wrażenie!
Mimo ambicji, do startu przystąpiłem z nastawieniem: "nie chce mi się". Jednak w myśl podpisanej przeze mnie deklaracji Feniks Legnica w moim słowniku takiego zwrotu być nie powinno. Toczyłem wewnętrzną walkę o wyparcie tego nie-chce-mi-się z głowy, ale raczej z marnym rezultatem. Po Zdzieszowicach jedno jest pewne: nienawidzę błota, mokrej trasy, wody na trasie, ślizgania się, zjeżdżania po kamieniach itp., czyli praktycznie wszystkiego co wiąże się z kolarstwem MTB.
Po rozgrzewce ustawiłem się w 6. sektorze startowym (niestety, tak mi wypadło po tych Zdzieszowicach). Koledzy z klubu, w którym jeżdżę byli we wcześniejszych sektorach. O 11 rozpoczął się wyścig. Do ostatniego kolegi z drużyny miałem straty 2 min. (sektory puszczane są na trasę w odstępach jedno- minutowych). Swoim tempem poszedłem w szranki z pierwszym długim, dość stromym podjazdem. Na trasie nieco błota i ciągle pod górę. I pod górę, i pod górę. I dochodziłem po kolei swoich kolegów, a nawet ich wyprzedziłem. Potem pierwszy zjazd: dla mnie niebezpiecznie, mnóstwo błota i słaba przyczepność. Zniechęcenie zaczyna brać górę.
I więcej w zasadzie nie ma o czym pisać. Dlaczego? Bo na 10 km moje "męczarnie" zostały zakończone. Podczas podjazdu nie wytrzymał łańcuch i zerwał się. Z łańcuchem w ręku zjechałem boczną drogą asfaltową aż do Głuszycy. Tam, wraz ze swoją Skrytożerką, patrzyłem jak kolejni zawodnicy przekraczają linię mety. Piłem, jadłem i kipiałem ze złości. Tamtego dnia znienawidziłem MTB.
Ale Cyklomaniak się nie poddaje. Przynajmniej przed końcem sezonu.
Post a Comment